Na dnie

sutree_big.jpg Jak napisać coś mądrego o książce, po przeczytaniu której ma się wrażenie, że w całej swej złożoności jest nie do ogarnięcia, że widzisz tylko jej fragment, a reszta jest jak na twoje możliwości intelektualne za wielka, że jej szerokości oczyma duszy nie ogarniesz, a głębokości ręką duszy nie zmierzysz? Czyli że to, co pokażesz, będzie tylko tym fragmentem, który był dla ciebie? Ta świadomość zostawia przykry osad; uświadomienie, że świata w całości to ty raczej nie ogarniesz, skoro książki nie ogarniasz, nie jest miłe. Taki jest dla mnie Cormac McCarthy w tej powieści, o której przeczytałem mnóstwo bzdur, z których żadna nie była prawdziwa, ale też żadna do końca nie kłamała. Najzabawniejsza powieść McCarthy’ego – nad tym zastanawiałem się najdłużej. Skąd komu do głowy przyszło, że to jest zabawne? Owszem, czasem się człowiek uśmiechnął nad groteską ludzkich perypetii, tak jak się nieraz bezwiednie uśmiechnie, gdy się staruszka na śliskim chodniku wygruzi. To tego rodzaju uśmiech, uśmiech z kręceniem głową nad śmiesznością nieszczęścia.

Trochę trafniejsze jest porównanie z  Markiem Twainem – konstrukcja opowieści faktycznie przypomina przygody Hucka Finna: to w zasadzie zbiór anegdot składających się na historię, anegdot z dużym stopniu autonomicznych, z których nie wynika nic dla postępu fabuły, poza snuciem się ogólnego nieszczęścia i nędzy. Anegdoty te bywają nawet po twainowsku zabawne i przewrotne, choć bardzo ponury Huck Finn się z tego wyłania. Lecz przecież nie w konstrukcji historii sedno. „Suttree” to opowieść o przegrywaniu życia, a jednocześnie o wielkiej z nim zgodzie, o akceptacji losu takiego, jaki nas spotyka. Bohater, tytułowy Suttree, to życie właśnie przegrał. Nie wiemy, jakie ono było, co miał do przegrania – coś lepszego niż ma dziś, to pewne, lecz co? Nie wiadomo. Lecz czy to ważne, z jak wysokiego konia się spadło, gdy już się leży na ziemi? McCarthy twierdzi, że nie, że ważne jest, czy się człowiek w tym nowym miejscu potrafi pozbierać, czy zaakceptuje swą nową rolę i nową pozycję.

Taka jest fabuła. Oprócz niej błysnął autor prawdziwym faulknerowskim talentem do strumieni świadomości. Nie od razu; na początku wydawać by się mogło, że mamy przed sobą zwykły zbiór menelskich historyjek z samego dna człowieczeństwa. Pisanie całym sobą narasta wraz z postępem historii, wraz z przybywaniem stron. Im głębiej czytelnik zanurza się w złożoność świata nędzy, tym więcej otrzymuje obnażonego wnętrza. Czyjego? Pisarza czy bohatera? Czy jest to mistrzowska kreacja, genialne wdrukowanie się w wymyśloną postać, czy też poprzez nią pokazanie męki własnych strachów i nieszczęść? Nie wiadomo. Mało kto wie coś bliższego o Cormacu McCarthym. Dlatego na razie nie  da się stwierdzić odpowiedzialnie, czy to prawda o żywym człowieku, czy to tylko gra. Wolałbym grę.

[Cormac McCarthy, Suttree, Wydawnictwo Literackie, 2011]

Ten wpis został opublikowany w kategorii Recenzje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Na dnie

  1. Bibliomisiek pisze:

    „Sutree” czeka na półce od Świąt, zresztą obok czekającej na re-czytanie „Przeprawy”, ięc nie odniosę się do recenzji; śmieszy mnie jedynie wyjątkowo fatalnie tym razem stworzony opis wydawcy – chyba wszyscy recenzencji, blogowi, prasowi, podkreślają kuriozalność tego nieszczęsnego zwrotu „najzabawniejsza” 🙂

  2. woy pisze:

    @Bibliomisiek
    Jeśli dobrze pamiętam, to określenie nie jest autorskim dziełem polskiego wydawcy – pojawiło się w jakiejś amerykańskiej recenzji. Nie żeby to coś zmieniało, wręcz przeciwnie, bym powiedział 🙂

Skomentuj woy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *